Strona główna

Czasem myślimy, iż wszystkie drogi prowadziły nas do siebie, do starej łemkowskiej chaty oraz do wspólnego jej tworzenia. Nasze marzenia spotkały się na samym krańcu świata, by osiąść we wsi Wisłok Wielki, gdzie właśnie wszystko się zaczyna… krok po kroku i słowo po słowie historię naszą pisze życie, nie ma w niej nic szczególnie wyjątkowego prócz tego, że nas właśnie dotyczy i jest jedną wśród wielu podobnych. Tak zupełnie niezwykłą w swej zwykłości! To opowieść o snach, marzeniach, widziadłach, oraz o tym dokąd wiedzie splot różnorodnych wypadków…

„(…) od dłuższego już czasu bawił się nimi przypadek. Jeszcze nie całkiem gotów zamienić się dla nich w los, zbliżał ich i oddalał, zabiegał im drogę i tłumiąc chichot odskakiwał w bok.”

Przez długi czas los kazał nam czekać, nie pozwalając się ze sobą spotkać. I tak mijaliśmy się bywając w tych samych miejscach, czy też pojawiając się niespodzianie w opowieściach wspólnej znajomej. Ponadto zupełnie nieświadoma od czasu do czasu czytywałam pięknego bloga o spełnianiu marzeń, dzięki któremu poznałam historię starej łemkowskiej chyży i jej właściciela. Co ciekawe trafiłam nań zupełnym przypadkiem, jeszcze zanim dowiedziałam się, iż Piotr jest przyjacielem mojej koleżanki. Żyjąc tak daleko od blogowej chaty, nawet przez moment nie pomyślałam, że kiedyś w niej zamieszkam… Czy to przeznaczenie? Jeśli tak to w osobie wspominanej już Małgorzaty, która zapoznała nas ze sobą latem 2012 roku! Wiedzieliśmy od samego początku, że nie umiemy obok siebie przejść obojętnie, ale jako „osobniki” dość dojrzałe i po przejściach traciliśmy czas, nieudolnie broniąc się przed uczuciami.

Pamiętnego lata, omamiona wizją spokoju i wspaniałości, wyruszyłam wraz z grupą znajomych na babski wypad w Beskid Niski oraz w Bieszczady! Zatrzymałyśmy się w chacie Piotra i… przepadłam! Magia miejsca, błoga cisza, kawa u studni, ptasie trele, stada pasących się owiec i kóz, miliony gwiazd, błękit nieba, zapach łąk, szum rzeki, zielone góry, a wśród nich wiekowe cerkwie i chaty! Jakby czas zatrzymał się na starej baśni! Oczy nie mogły nasycić się pięknem, a dusza nadziwić przestrzenią! Urzeczona i rozkochana wróciłam jednak do domu, do pracy, do miasta, wróciłam do zgiełku świata! Tylko po to by tęsknić i śnić…

Dziś już wiem, że pierwsza wizyta w chacie rozpoczęła zupełnie nowy rozdział mojego życia. Wszelkie przypadki, wypadki, epizody, zdarzenia, sposobności i ewentualności prowadziły mnie właśnie tutaj! Dlatego pomimo wielu lęków porzuciłam miejski żywot i etat w szkole, a wszystko co było mi znane zamieniłam na wielką niewiadomą, gdzieś na końcu świata! Pracę nauczyciela wymieniłam na stanowisko palaczo – kucharzo – sprzątaczo – budowlańca! 🙂 Jeśli ktoś pomyslał, ze decyzja przyszła od tak… Decyzja tak diametralnej zmiany życia nie przyszła łatwo A po trzech latach od pierwszej wizyty mój zachwyt nie zmalał, czasem wręcz trudno mi uwierzyć w to, że naprawdę tu jestem, mieszkam, żyje.

Chata nad Wisłokiem stała się naszym domem i wspólną pasją. Na iście sielskie życie wciąż brak nam czasu, a i łatwo wcale nie jest, bowiem niekończąca się praca potrafi przytłoczyć. Remont ponad stuletniej chyży to wielkie wyzwanie dla naszych ciał, umysłów i umiejętności. Zwłaszcza, że większość prac wykonujemy sami, od czasu do czasu wspierani pomocą rodziny, przyjaciół oraz sąsiadów . I tak żyjemy budując, gipsując, malując, stawiając ściany, przybijając gonty, czyszcząc bele, kładąc płytki, cyklinujac i ługując dechy, projektując przestrzeń od piwnicy po dach! Na koniec dnia siadamy zmęczeni, ale za to bardzo szczęśliwi i podziwiamy pracę naszych rąk, mając jedynie siły na nikły uśmiech… przez sześć lat chata przeobraziła się nie do poznania! I choć z remontową ekipą pewnie byłoby szybciej to nie byłoby tak wspaniałej satysfakcji i tak wielkiej radości! Pamiętam to niezwykłe uczucie uniesienia kiedy kończyliśmy nasz pierwszy pokój dla gości, kameralną „Ćwirlandię”… nazwa wzięła się stąd, iż na belkach tej dawnej stajenki mieszkały ptaszki! Piotr z czystym sumieniem może rzec: „uratowałem ten dom, oddałem mu serce, duszę i każdą wolną chwilę, zrobiłem w nim niemal wszystko”! A ja mogę dodać „wspieram Cię, jestem, będę”!

Wciąż rozmawiamy, wpadamy na nowe pomysły, planujemy i marzymy… o kilkuosobowej bani wodnej, o piecu chlebowym z wędzarnią, o ogniskowej wiacie, o tarasie z widokiem na rzekę, o piwniczce pełnej miodu i wina… praca przy chacie pewnie nie skończy się nigdy! Już w czerwcu zaczynamy budowę dodatkowego, drewnianego domku dla gości, na ganku którego chcemy organizować koncerty, spektakle oraz letnie kino! Pragniemy bowiem by nasza chata była otwarta na ludzi, na kulturę i ciekawe inicjatywy! Zbliża się nasz pierwszy sezon, nasz początek… a przecież każdy początek jest tylko dalszym ciągiem! Gdzie i jak zatem to wszystko tak naprawdę się zaczęło?

Za górami, za lasami, za rzekami jak to w bajkach bywa Piotr wyruszył szukać upragnionej chaty… a było to tak!

„Wszystkiemu winni są rodzice… to właśnie oni wysłali mnie w wieku 14 lat na pierwszy obóz w Beskid Sądecki i to tam złapałem bakcyla gór. Pokochałem górskie przestrzenie, a przede wszystkim poczucie wolności jakie mi dawały. Nic więc dziwnego, że kiedy tylko działo się coś złego uciekałem w góry, czasem na weekendy, a czasem na całe tygodnie. Zwłaszcza ukochałem sobie Bieszczady, gdzie mogłem odpocząć od zgiełku stolicy i nachalnej cywilizacji. Kilkudniowy pobyt, pomimo trudów podróży (11h pociągiem do Zagórza, przesiadka, 2 h autobusem), pozwalał naładować wewnętrzne baterie, wrócić do miasta i przetrwać kolejny tydzień… Po jednym z wielu pobytów zapragnąłem przenieść się w ukochane góry… chaty jednak szukałem długo. Odkąd bowiem trafiłem do skansenu w Sanoku marzyłem już tylko o oryginalnej, łemkowskiej chyży! A takich już w wysokich Biesach niestety nie ma… jedynie pozostałości w okolicach Komańczy oraz w Beskidzie Niskim. Do Wisłoka Wielkiego trafiłem z ogłoszenia. W internecie znalazłem niewyraźne zdjęcie chyży, która pasowała do moich wyobrażeń. Postanowiłem ją odnaleźć. Udało się po dwóch dniach, więc całkiem łatwo poszło. Sąsiadów o właściciela zapytałem i już godzinę później kawę z nim czarną piłem….to był leśnik, miły gość. Z rozmowy wynikało, że ma długi i dlatego chałupę sprzedać musi. Jednak kiedy przyszło do umowy okazało się, że właścicielem to on tylko z nazwy był, a w dokumentach nazwisko wuja widniało. Wstrzymałem się z zaliczką i o podpis wuja poprosiłem…. ale kiedy następnym razem przyjechałem ktoś inny nie bał się 5000 więcej na stół położył i umową na sprzedaż samochodu zabezpieczył się. Chata od tego czasu stoi jak stała… to był numer 59.

Pod numerem 39 zaś samotnie mieszkał schorowany Felek, który to słynął w całej okolicy z najlepszego miodu… zajrzałem do niego popróbować i zakupić tego likwioru. Jakoś tak przy miodzie nam czas miło płynął, więc o jego chyżę zagadnąłem. Podobno na sprzedaż miała być, tylko, że na wnuka zapisana, a Felek numeru i adresu nie chciał podać. Pojechałem do starostwa w Sanoku, by wnuka odnaleźć, ten jednak w chacie był zameldowany… szukałem, szukałem, aż wreszcie jego adres ustaliłem. Tarnawa Wyżna 209, do dziś pamiętam. Pojechałem natychmiast i kilka godzin potrzebnego numeru szukałem, bo we wsi dwa tysiące domów bez składu i ładu stało. Zrezygnowany zupełnie księdza wychodzącego z nabożeństwa zagadnąłem, ale i on nie wiedział. Dopiero kiedy o chrzcie i dziecku małym wspomniałem uśmiechnął się i dom stojący obok wskazał. Cztery razy koło niego przejeżdżałem! Jednak wnuk chaty sprzedać nie chciał… podziękował, wizytówkę wziął i odprawił mnie z kwitkiem. Przeszła kolejna zima na poszukiwaniach upragnionej chyży… a jakoś tak w marcu dostałem wiadomość z pytaniem czy dalej chcę kupić chatę. Potwierdziłem gotowość kupienia i już następnego dnia w Bieszczady jechałem. Dwa tygodnie później zostałem właścicielem ruiny drewnianej…ale jakże pięknej 🙂 i oryginalnej! Tak to właśnie mnie los do Wisłoka zaprowadził!”

Ciekawe, że wszystko od miodu się zaczęło… a ja właśnie gdy to piszę gotuję w wielkim garze miód z mniszka lekarskiego, Piotr natomiast jest w trakcie zakładania pasieki i pobierania nauk u sąsiada naszego, pana Gruszki… Czy to historia zatoczyła koło?

Jako, iż żyjemy w starej zagrodzie łemkowskiej to wciąż zbieramy wiedzę o Łemkach, ich życiu, tradycjach… Piotr wie niemal wszytsko o ich budownictwie, w chacie piec postawił na wzór łemkowskiego. Ja uczę się gotować dawne potrawy, a niebawem wybieram się na kurs łemkowskich krywulek, czyli ozdobnej biżuterii koralikowej. Uważamy bowiem, iż na terenach dawnej Łemkowszczyzny powinno pielęgnować się stare tradycje, wartości i obyczaje, będące przecież wspaniałym dziedzictwem kulturowym tych terenów.

W czas magicznych wieczórów zastanawiamy się czasem kto i jak żył w naszej chyży dawno, dawno temu… jakie ludzkie tajemnice skrywają te bale? Co słyszały i widziały przez ostatni wiek? Ile smutku, radości, miłości, codziennych trosk, sekretnych uścisków, przelotnych spojrzeń, tajemniczych uśmiechów, łez wylewanych ukradkiem, niezwykłych historii, niespełnionych marzeń, bolesnych rozczarowań i ile ludzkiej nadziei na lepsze jutro mieszka razem z nami pod tym dachem? I tylko czasem siadając w ciszy przy kominku można usłyszeć trzeszczące bajanie o tym jak to drzewniej bywało… jednak nawet dla nas zasłuchanych opowieść domu nadal pozostaje baśniowym językiem trzasków, chrzęstów, zgrzytów, szumów i stukotów!

Monika i Piotr oraz nasza kocica Felka (nosi to imię po poprzednim właścicielu chaty czyli panu Felku od pysznych miodów)